Bałkany 2015. Złe dobrego początki.

W przeddzień wyjazdu na Bałkany nie wiedziałem w co włożyć ręce. Było jeszcze tyle do zrobienia, do sprawdzenia, do kupienia. Zaczął mnie ogarniać potworny stres a moje obawy związane z samotną podróżą na rowerze zaczęły narastać. Oczywiście nie było mowy o tym żeby rezygnować. Będąc głodnym przygód i wrażeń chciałem się już po prostu znaleźć na miejscu, a całe wyczekiwanie początku podróży wywoływało we mnie więcej zdenerwowania niż najtrudniejsze chwile w trakcie samej wyprawy 🙂

Rower w kartonie. Karton w luku bagażowym. Ja w autokarze. Ruszamy i w tym momencie cały ten niepokój uleciał. Z najszczerszym uśmiechem na twarzy i muzyką w uszach przygotowywałem się do 24-godzinnej podróży. Starałem się spać możliwie jak najwięcej wiedząc, że po dotarciu do Splitu będzie trzeba złożyć rower i wreszcie ruszyć przed siebie.

Po nieco ponad dobie bycia w pozycji siedzącej tudzież półleżącej dotarłem na miejsce. Jestem w Splicie. Ekscytacja i adrenalina pozwoliły zapomnieć o zmęczeniu dlatego też bez zbędnego namysłu zabrałem się do składania roweru. Był to też pierwszy moment w którym poczułem się obserwowany. Bagaż dookoła, sakwy, narzędzia, spory karton i rower w częściach sprawiły, że dało się odczuć zainteresowanie osób siedzących na ławkach obok, którzy skrzętnie przyglądali się jak moje „dwa kółka” w końcu zaczęły przypominać ukochany jednoślad.

Jak się potem okazało byłem również obserwowany przez ludzi, którzy chwilę później skutecznie odwracając moją uwagę zabrali co trzeba a przynajmniej to co zdążyli podnieść kiedy nie patrzyłem na bagaż. Jeden delikwent zwyczajnie mnie zagadał a drugi brał ile uniesie. Wszystko działo się dosyć szybko więc zanim zorientowałem się, że brakuje mi kilku rzeczy, to rzekomo zainteresowanych moją wyprawą złodziei już nie było. Rower stał złożony. Usiadłem na ławce i przekląłem kilkukrotnie sam do siebie. Potem zaśmiałem się ironicznie i pomyślałem „komu miało się to przytrafić jak nie mnie!?”. Wtajemniczeni będą wiedzieli o co chodzi 🙂 Ale już się zwierzam i objaśniam. Poniekąd przypięto mi łatkę pechowca więc cała sytuacja nie do końca była dla mnie zaskoczeniem 🙂 Po chwili namysłu i odreagowania zacząłem sprawdzać czego właściwie mi brakuje. Uff! Portfel i telefon w kieszeni. Jest dobrze! Ale nie ma kamery, wszystkich ładowarek, kilku groszy no i antybiotyku na boreliozę. Muszę przyznać, że bardziej niż brakiem lekarstw przejąłem się utratą kamery z oczywistych powodów.

Po zgłoszeniu kradzieży na policję przestałem się już przejmować całym zdarzeniem. Głowa do góry! Niech ta cała sytuacja stanie się elementem przygody, może niezupełnie wymarzonym, ale może to „złe dobrego początki?” Pieniądze są? Są! Telefon jest? Jest! Rower również wciąż w moim posiadaniu więc na co czekać? Jechać! Wyjeżdżając ze Splitu zdążyłem jeszcze zrobić przystanek w sklepie jakiegoś tam operatora komórkowego i dorwać niezbędną ładowarkę do telefonu. Wreszcie mogłem ruszyć przed siebie i zacząłem kierować się wzdłuż wybrzeża w stronę Czarnogóry.

Już wydostając się ze Splitu zrozumiałem, że czeka mnie olbrzymi wysiłek. Charakterystyczne górzyste ukształtowanie terenu liczyło się z nieludzką częstotliwością podjazdów. Z drugiej strony nie było to dla mnie zaskoczeniem a i psychicznie również się do tego przygotowałem. Nastawienie na piątkę! 🙂 Kilkanaście kilometrów za miastem dojrzałem do tego, że nie samo pedałowanie pod górkę będzie najtrudniejsze a walka z upałem. Na nic olejki i kremy! Palące słońce i piekący pot napływający do oczu powodowały, że stale wycierałem twarz lub oblewałem ją wodą. Zczerwieniałem w mgnieniu oka! 🙂

 

 

Skaliste chorwackie wybrzeże i połyskujący Adriatyk napawały ochotą wykąpania się w każdym możliwym miejscu z czego skrzętnie korzystałem. Bez specjalnego zastanowienia rzucałem rower w widocznym punkcie i schładzałem organizm w najbardziej błękitniej wodzie w jakiej do tej pory miałem okazję się zanurzyć. Jednak nieubłaganie podróżujące po niebie zachodzące słońce mobilizowało do dalszej jazdy. Jeszcze tego samego dnia, wczesnym wieczorem, wjechałem do Makarskiej. Z uwagi na fakt, że miasto to było przesadnie zatłoczone, wypiłem pierwsze chorwackie piwo w jednej z przybrzeżnych restauracji i udałem się dalej w poszukiwaniu noclegu.

Plan był prosty. Rozstawić namiot w niewidocznym miejscu, jakimś sposobem przywiązać do niego rower (tak.. klucz do zapięcia też ukradli 🙂 ) i ochłonąć wreszcie po pierwszym dniu pełnym wrażeń. Jak się potem okazało nie było to takie proste. Po lewej stronie stroma skalista ściana będąca zaczątkiem łańcucha Gór Dynarskich. Po prawej spokojny i kojący Adriatyk, a przede mną jedynie wąską i zarazem ruchliwa droga. Stało się jasne, że bez kempingu się nie obejdzie. I tak też wylądowałem na polu namiotowym nieopodal Makarskiej gdzie na wejściu jeden z gości widząc stan mojej opalenizny, i ogólnego jako takiego wyglądu osobistego sam zaczął prowadzić mnie w miejsce które jego zdaniem byłoby najlepsze do wypoczynku. Chwilę później namiot stał pod drzewem, którego liście rano całkowicie ochroniły mnie przed pierwszymi promieniami słońca dnia kolejnego.

Zrobione przy użyciu Lumia Selfie
pierwszy poranek w namiocie, coś spuchnięty 🙂
trasa dzień 1
trasa, dzień pierwszy

Dodaj komentarz